Od wielu lat branża transportu do 3,5 t boryka się z problemem. Z jednej strony chcą spełnić oczekiwania swojego klienta, z drugiej strony muszą realizować przepisy. Sprawa jest dość powszechna, ale pozostaje w cieniu innych branżowych kłopotów. Na tą chwilę można uznać ją za codzienność. O co chodzi? O nic innego, jak o czas pracy kierowców „busów”. Problem ten jest w zaawansowanym stadium, ponieważ naciąganie przepisów przestało stawać się sporadyczne. Jest już właściwie codzienną rutyną przewoźników i spedytorów specjalizujących się w tych przewozach drogowych.
Na „łatwiznę” dla klienta
Za przyczynę obecnego stanu rzeczy niewątpliwie można wymienić zbyt wysoką podaż usług transportu do 3,5t w stosunku do popytu. Na tą chwilę liczba przedsiębiorstw specjalizujących się w tym rodzaju przewozów jest tak wysoka, że siłą rzeczy muszą one ze sobą konkurować codziennie na coraz bardziej wymyślne sposoby. Oczywiście to, co zawsze interesowało i interesuje klienta potrzebującego tego typu przewozu to cena i prędkość dostawy. Dlatego tzw. „strzały 1500-1800 km” z dnia na dzień nie są dla nikogo czymś nadzwyczajnym. Wszystko przewożone drogami krajowymi, bo za autostrady „klient nie dopłaca”.
Stałe podnoszenie poprzeczki
Spedycje obsługujące swoich klientów jak i sami klienci są już zwyczajnie przyzwyczajeni do wysoko postawionej poprzeczki jaką jest terminowość dostawy. To już rutyna. W rejonach Europy, w których brak ładunków dyktuje się przewoźnikowi ciężkie warunki. Do tego dochodzą jeszcze oczekiwania wobec firm przewozowych czasów realizacji zlecenia na 2500-3000 km w ciągu… 24h. Przedsiębiorstwa, które chcą przetrwać na rynku, już w tej chwili zmuszone są do obsługi takich zleceń. Niestety większość z nich na takie warunki przystaje, ze względu na wysokie przebiegi miesięczne czy stawki. Chociaż z tymi stawkami bywa różnie w stosunku do priorytetu dostawy. Niestety przewoźnik, który będzie się starał realizować zlecenia w oparciu o istniejące przepisy czasu pracy prędzej czy później będzie musiał się liczyć z mniejszymi przebiegami. To z kolei składa się na gorszy zarobek lub zamknięcie działalności. Całokształt takich działań odbija się zasadniczo na komforcie pracy ostatniego ogniwa w tym łańcuchu wykonawców, czyli na kierowcy.
Chętnych coraz mniej
Skrajne wyczerpanie, notoryczny brak snu oraz kilkunastogodzinna bezustanna jazda prowadzą nie tylko do niebezpiecznych sytuacji na drodze czy wypadków, a w dłuższej perspektywie do kłopotów ze zdrowiem. Nie można się wobec takich problemów dziwić, że zawód „busiarza” budzi kontrowersje. Ciężko też będzie namówić do takiej pracy młodych ludzi, którzy chcieliby spróbować swoich sił jako kierowca zawodowy, bo nie stać ich na tą chwilę na zrobienie kosztownych uprawnień potrzebnych do prowadzenia ciężarówki. Pomimo pozornie prostych wymogów co do uprawnień kierowcy „busa” chętnych zaczyna brakować. Wiele ludzi odpuszcza sobie pracę już po pierwszym wyjeździe. Grupy branżowe w social mediach również skutecznie odstraszają śmiałków opowieściami (choć często koloryzowanymi) na temat codzienności pracy jako kierowca busa.
Pozornie proste rozwiązania
Oczywiście można zawsze powiedzieć, że takich zleceń się nie bierze. Jednak na dziesięciu przewoźników, z których osiem odmówi, niestety dwóch pojedzie. W ten sposób problem nigdy nie będzie traktowany poważnie. Każdy uzna, że skoro jest grupa wykonawców, którzy są w stanie tak jeździć, to znaczy, że problemu nie ma. Jest to też swego rodzaju „ciche przyzwolenie”, ponieważ w gruncie rzeczy wielu spedycjom zależy na „kosmicznych” czasach dostawy aby utrzymać zadowolenie klienta.
Na pewno sytuację odmieni wprowadzenie tachografów na pojazdach do 3,5t zgodnie z Pakietem Mobilności. Jednak zanim to nastąpi zmiany w branży będą już na innym poziomie.
Podsumowując – minie wiele czasu zanim przewoźnicy i spedytorzy uświadomią sobie z jakimi problemami naprawdę się mierzą oraz jaką odpowiedzialność na siebie biorą zlecając takie transporty. Często chęć zarobienia pieniędzy i spełnienia wygórowanych oczekiwań klienta przesłania trzeźwy pogląd na sytuację i ewentualne konsekwencje.
Autor: Kamil Słabosz, zespół ekspertów PITD